Widziane z Australii

Uwagi o filmie „Śladami Pawła Edmunda Strzeleckiego”

 

Witold Łukasiak - „Tygodnik Polski” 28.01.2009

Film „Śladami Pawła Edmunda Strzeleckiego” (emitowany przez Discovery Historia tvn) z punktu widzenia historycznego i biograficznego jest nieścisły a miejscami wręcz błędny.

W Australii, gdzie ciągle pojawiają się publikacje lokalnych „historyków” usiłujących pomniejszyć zasługi polskiego badacza film nie powinien być pokazywany.
Krytykowanie czyjejś pracy, wysiłku i zapału nie sprawia przyjemności. Wolałbym ocenić film dodatnio, ale skoro określany jest jako dokumentalny o Strzeleckim, budzi zastrzeżenia.
Anna Piasek, reżyser i autorka scenariusza, stworzyła sympatyczny film o wycieczce turystycznej pary młodych ludzi, do którego dołączyła wypowiedzi komentatorów.

Interesujące skądinąd komentarze filologa, prof. Zbigniewa Przychodniaka o Mickiewiczu i „Panu Tadeuszu” oraz etnografa, prof. Aleksandra Posern-Zielińskiego o państwie Inków i Indianach Ameryki Południowej, są profesjonalne, ale luźno związane z osobą Strzeleckiego.
Komentarze historyka, prof. Lecha Trzeciakowskiego koncentrują się głownie na postaci słynnego podróżnika.
Natomiast komentarze o Strzeleckim, wypowiadane przez Marka Tomalika, który krótko podróżował po Australii, są pogmatwane i mylące.
Także komentarze czytane przez lektora są z błędami i niesprawdzonymi wiadomościami.

Na przykład sprawa tak zwanego porwania przez Strzeleckiego Adyny i odebrania jej przez ojca, Adama Turno.

W filmie młodzi ludzie uciekają powozem, dogania ich konno Turno, wyciąga Pawła z pojazdu, obala na ziemię i bije do nieprzytomności. Cuci go później jakaś ładna panienka polewając wodą.
W scenie tej wręcz zadziwia brak znajomości faktów historycznych, a nawet logiki.
Jak młody, zwinny, silny, po służbie wojskowej Paweł Strzelecki, miałby dać się pobić staremu Turno. Nie mówiąc już o tym, że ze względu na ówczesne poczucie honoru, było nie do pomyślenia, żeby szlachcic mógł uderzyć szlachcica.
Jak pisze sam Turno Strzelecki był spowinowacony z Edwardem Raczyńskim i Turno nawet by nie śmiał pomyśleć o biciu kuzyna wpływowego magnata.

Według twórców filmu (wyraźnie jest podkreślone, że na podstawie źródeł – sic!), w 1819 roku z rodzinnego pałacu w Więckowicach, Adynę porwał Paweł, gdzie rzekomo był nauczycielem.

Wszystko to jest błędne.

Z pamiętników Adama Turno (Inwentarz Rękopisów Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińkich we Wrocławiu, tom V, rękopisy 13726 – 14180) wynika, że poznał on Pawła Strzeleckiego w 1820 roku u byłej teściowej w Sędzinach, gdy odwiedził córkę
Tak zapisał pod datą 6 lipca 1820 roku:
„...Pojechałem do Sendzin..., tu zastałem też niejakiego (zakreślone, ale do odczytania – Edmunda Strzeleckiego) przystoynego, grzecznego fanfarona gołego, tego Edward Raczyński, którego ma być kuzynem, kazał edukować i dosyś temu odpowiednio lecz mi się nie podoba, że go pani Prusimska do domu swego wzięła”

Adam Turno

Po ucieczce żony Urszuli Turno (z domu Prusimskiej) od Adama Turno, babka Adyny, Katarzyna Prusimska, zajmowała się całkowitym wychowywaniem wnuczki. Natomiast Adam Turno mieszkał u owdowiałej bratowej w Dobrzycy, 120 km od Sędzin.
Był u niej rezydentem, praktycznie na jej utrzymaniu, gdyż stracił dobra ziemskie odziedziczone po rodzicach, a też ogromny posag w wysokości półtora miliona dukatów wniesiony przez żonę. W tym okresie Więckowice należały jeszcze do Adama Turno (stracił je w 1825 roku), ale nie był tam ani razu, mimo, że co kilka dni przenosił się z dworu do dworu. Prawdopodobnie Więckowice były pod sekwestrem sądowym lub oddane w dzierżawę.

W omawianym okresie, w ciągu 15 miesięy Adam Turno odwiedził córkę w Sędzinach 8 razy, a więc średnio co 2 miesiące.
Strzelecki nie miał powodu porywać Adyny (szczególnie podczas krótkiego pobytu jej ojca) z domu babki, gdyż Prusimska była Pawłowi życzliwa do tego stopnia, że… „do domu swego wzięła”.
Turno nie miał ani okazji ani możliwości gonić uciekających. Zresztą w pamięnikach nie ma o tym mowy.
Jest jedynie wzmianka z 14 sierpnia 1821 roku
„ …dopiero się dowiedziałem że siostra awanturnika (zakreślone, ale do odczytania – Strzeleckiego) rozniosła, że Jey brat się w Adynce kocha, że mnie uciekła, co bardzo podobno w ludziach tego rodzaju się chwalić lecz mnie to mocno martwiło”.

Trudno przesądzić czy uprowadzenie rzeczywiście miało miejsce. Były natomiast o tym plotki. Powtórzyła je Narcyza Żmichowska we wspomnieniach o Strzeleckim drukowanych w 1876 roku w warszawskim „Ateneum”.
Sama określiła ten artykuł jako:
„Wiązankę podań przez nas uciułaną bardzo pod względem dat i piśmiennych dowodów niedokładną”.

Po niej przez ponad 130 lat, sensacyjna historyjka niezmiennie jest powtarzana w różnych wersjach.
Patrz: - (Lech Paszkowski „Mity w polskich biografiach Pawła Edmunda Strzeleckiego, Materiały V sympozjum biografistyki polonijnej”, Kraków, Uniwersytet Jagielloński, 22 - 23 września 2000, pod redakcją Agaty Judyckiej i Bolesława Klimaszewskiego, Wydawnictwo Czelej, Lublin 2000).  _Link tutaj_

Wyjątkowo niefortunny jest komentarz Marka Tomalika, że Strzelecki po powrocie do Anglii zgorzkniał, zamknął się w sobie i żył samotnie.

Było wręcz przeciwnie. Po powrocie do Anglii Strzelecki prowadził czynną działalność naukową i społeczną oraz aktywne życie towarzyskie. Przez kilka lat stał na czele organizacji opiekuńczej podczas Wielkiego Głodu w Irlandii, pracował na Krymie w służbie admiralicji brytyjskiej oraz w komitecie pomocy emigrantom udającym się do Australii.

Był członkiem Królewskiego Towarzystwa w Londynie oraz członkiem Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Utrzymywał znajomość z wybitnymi ludźmi jak: lord Herbert, lord Palmerston. William Gladstone, lord Overstone.
Uniwersytet Oksfordzki nadał mu honorowy doktorat prawa cywilnego. Został odznaczony przez królową angielską Wiktorię Orderem św. Michała i św. Jerzego oraz Orderem Łaźni i uhonorowany tytułem Sir.

Także mylne jest twierdzenie, że gdyby nie było zajścia z porwaniem i pobiciem, (chociaż pobicia nie było i nie mogło być) Strzelecki odkryć by nie dokonał.

Już Wacław Słabczyński, który około roku 1950 rozpoczął gruntowne badania biograficzne nad życiem Strzeleckiego, podkreślał, że młodociany romans Strzeleckiego był nadmiernie wyolbrzymiany. Zwrócił też uwagę że romans ten nie miał wpływu na karierę podróżniczą badacza, gdyż wyjechał on z Polski 10 lat później.

Zaskakuje też inne twierdzenie, że pokonując nowe tereny dzisiejszego Gippsland, Strzelecki umierał z pragnienia.

Ponieważ odkrył on w tej wyprawie osiem rzek i jeziora, wody było pod dostatkiem, szczególnie, że w ostatnich trzech tygodniach ciągle padał deszcz. Brakowało natomiast żywności, gdyż zamókł proch, nie można było polować ani też rozpalić ogniska.
Też opowiadanie o nieporozumieniach w Polonii z powodu rzekomego pomysłu sadzenia przy szlaku na Górę Kościuszki kwiatów, których zasuszony egzemplarz Strzelecki wysłał Adynie, jest bezpodstawne.
Szczególnie, że nawet nie wiadomo, jaki to był kwiat.

W filmie uderza brak znajomości realiów australijskich.

Wiele scen filmowych kłóci się z rzeczywistością.

Na przykład scena podchodzenia z koniem na górę w gęsto padającym śniegu (patrz screen poniżej - śnieg po prawej na dole) w rzeczywistości nie miała miejsca. (W Australii marzec to pora lata)

Strzelecki bajka

Odkrywając najwyższy szczyt kontynentu australijskiego Strzelecki miał jedynie plecak z żywnością i przyrządami pomiarowymi.
Dzień był upalny, termometr wskazywał + 32 stopnie C, co zanotował współtowarzysz ekspedycji McArthur w swoim pamiętniku.

W Australii Strzelecki odbył cztery oddzielne wyprawy badawcze, co w filmie jest pogmatwane.

Odnosi się wrażenie, że czerwone głazy ze środka Australii i widoki pustynne pokazywane znajdują się w Gippsland, a to przecież Gippsland jest spichlerzem Wiktorii i zawsze jest zielone.
Ukazany na mapie szlak przemarszu Strzeleckiego przez Gippsland odbiega od prawdziwego o dziewięćdziesiąt stopni.

Opowiadanie o chatach tubylców, nie ma sensu, gdyż Aborygeni australijscy żadnych chat nie budowali. Przenosili się z miejsca na miejsce, w ramach granic tradycyjnie ustalonych dla plemienia, budując prowizoryczne szałasy.

Dalszą część recenzji W. Łukasiaka przeczytasz na następnej stronie _kliknij tutaj_